Pierwsze spotkanie

Wzruszam się na myśl o naszym pierwszym spotkaniu…

Urodziłeś się w listopadowe, wtorkowe, przedpołudnie. Nawet nie pamiętam, jaka była wtedy pogoda. Może Twój tata pamięta – w końcu stał przed szpitalem dobre kilka godzin. Trochę jak tatusiowie z lat osiemdziesiątych, tyle że oni wiedzieli, że nie wejdą do środka. O Twoim przyjściu dowiedział się dopiero po fakcie. Tak bardzo żałował, że nie mógł napisać do bliskich zaczęło się i szturmować nieba w tym konkretnym momencie. W końcu szczęśliwie złapał Cię wzrokiem w korytarzu, ciągle mając nadzieję, że wylądujesz w jego ramionach – dużo wcześniej niż w czwartym dniu po porodzie.

Zadzwoniłam do niego tylko dzięki temu, że jeszcze przed zabiegiem położna w kwiecistym fartuchu nielegalnie skitrała do kieszeni mój telefon. Zdążyłam nawiązać z nią nić porozumienia podczas wypełnianej po raz dziesiąty ankiety.

Nazwisko, telefon kontaktowy.
Data ostatniej miesiączki.
A Rh-, anemia, przyjmowane leki.
Skutki uboczne cięcia.
Podpis pacjenta.


Jej spojrzenie mówiło mi, że będzie ciężko, ale wyjdę z tego cała.

Pamiętam uderzający chłód sali operacyjnej. Obcych mi ludzi, lekarza z rentgenem w oczach, który po wizualnej ocenie mojego brzucha stwierdził, że skierowanie na cesarkę w tym przypadku to jakaś kpina. Dla mnie to nie była kpina. Dla mnie właśnie dział się CUD.

Pamiętam stróżkę ciepłej krwi na plecach i coraz bardziej nerwowy dotyk anestezjologa. Pamiętam, że zostałam poinformowana, że jeśli nie zacznę współpracować, czeka mnie pełna narkoza, co wydałoby się nawet kuszące, gdyby nie fakt, że i Ciebie zobaczyłabym przez to znacznie później. A ja tak bardzo nie zamierzałam robić im na złość. Zwyczajnie nie potrafiłam rozluźnić spiętych mięśni, które odpowiadały na potrzebę zatrzymania Cię w sobie chociaż chwilę dłużej. Chęć ochrony przed tym dziwnym światem.


Jakaś pani podeszła z Tobą do mojej twarzy. Byłam wdzięczna, że odwraca wzrok – ten krótki moment był tylko nasz. Cześć, Maluchu.


Podłączyli mnie do kroplówek z dawkami leków, których nie zdążyłam wybrać przez ostatnie kilka lat. Z przejęcia odstąpiłam Ci 3/4 łóżka. Byłeś małą, zwiniętą kuleczką, jakby nie do końca gotową na życie poza brzuchem mamy. A może to ona nie była gotowa. Nie w taki sposób.

Zasłaniałam pieluszkami rażące Cię światło jarzeniówek, których nie wolno było gasić w nocy. Czitowałam na zaleceniach dotyczących podawanych Ci dawek mieszanki, mając przeczucie, że Twój żołądek wielkości pestki wiśni nie potrzebuje jeszcze aż tak mocnych wrażeń. O 5:30 upraszałam położną, odwiedzającą dziewczynę z łóżka obok, żeby mówiła choć trochę ciszej. Szybko okazało się, że mama musi być gotowa na bardzo dużo.

Do dziś zadaję sobie pytanie co by było, gdybyś przyszedł inaczej. Jak mantrę powtarzam w głowie, że tak było bezpieczniej dla nas obojga. Próbuję pozbyć się powinności tłumaczenia przed kimkolwiek. Chcę zapomnieć, że to kpina. Dla mnie to był i będzie – największy CUD.

Wzruszam się na myśl o naszym pierwszym spotkaniu.

https://www.youtube.com/watch?v=zdSPiZKz7tA


Autor

zzyciamalarzy

o wszystkim i niczym a głównie o Człowieku.

2 myśli na temat “Pierwsze spotkanie”

  1. Jutka, jako kobieta która dopiero to wszystko ma przed sobą, chce Ci powiedzieć jasno… To nie ma znaczenia „jak”. Cud narodzin nie jest ani odrobinkę mniejszy, gdy droga prowadzi przez brzuch. 9 miesięcy byłaś Królową Matką, jesteś nią teraz i ani na chwilę nie przestałaś. A w spojrzeniu lekarza mógł być też strach, zmęczenie, obawa, podziw. Przecież tak różne mamy oczy… A jeśli zakpił, to najwyraźniej z siebie. A blizna, jeśli zostanie, niech będzie Twoim trofeum ❤

    Polubienie

Dodaj komentarz